Byłem z nią, ten jeden, ostatni raz,
Wiedziałem, że już na nią jest czas,
Trzymałem ją za wychudzoną rękę,
I bardzo chciałem skrócić tą udrękę
Ona tak bardzo wymęczona,
Patrzyła zgasłymi oczami strapiona,
Wiedziała, że ostatni raz widzi świat,
Że nie dożyje sędziwych lat…
Tak słabo jej małe serce biło,
Jakby mu szczęścia całego ubyło…
Chciałem pomóc, dać serce swoje,
By nie trudziła się z cierpienia znojem!
Chciałem raz jeszcze tańczyć pod gwiazdami,
Rozkoszować się pięknymi chmurami,
I ciągle śpiewać dla niej piosenki…
By choć na chwilę zaniechać udręki!
Pamiętam, jak razem paliliśmy ognisko,
Na randki chodziliśmy na wysypisko,
I chodź byliśmy tak żałośni i biedni,
Czuliśmy, że jesteśmy sobie potrzebni.
Teraz, gdy byliśmy w szpitalnej loży,
Zapragnąłem dłoń na jej serce położyć,
A ono, tak wątłe, biło coraz wolniej,
Coraz to ciszej, coraz spokojniej…
W końcu ucichło, zgasły jej oczy,
Już nikt mnie nigdy tak nie zauroczy!
Ona odeszła, na wieczność, a ja sam,
Życie jest grą, a ja wciąż w nią gram…
Ostatni raz jej warg dotknąłem,
A potem w rozpaczy istnie spłonąłem,
Chciałem zginąć, chciałem już odejść,
Odważyłem się do okna podejść…
Jeden skok z okna trzeciego,
Złe lądowanie, coś złamanego…
Mnie już nie było, lecz byłem z nią,
Takie losy miłości tej są!
Teraz my, niebiańscy zakochani,
Możemy być razem całymi wiekami…